Janusze marketingu filmowego.

– Musimy ruszyć coś z tym posterem bo jeśli nie zwalidują nam tego rilisu, to będzie fakap i nasz tim zostanie zlistowany na losty.

– Skoro Wkręceni 2 to “komedia roku”, to może nazwiemy Hiszpankę “POLSKĄ SUPERPRODUKCJĄ ROKU”?

– Superprodukcją? Ocipiałeś? Jest początek lutego, więc polskich superprodukcji jest już kilka. Nie możemy zniknąć w tłumie. Musimy wejść wyżej o jeden stejdż, może „MEGAPRODUKCJA”?

– Zajebiście, ale samo szturmowanie budżetem nie wystarczy. Trzeba dodać coś o aspiracjach do Orłów. Coś co pokaże, że Hiszpanka to coś więcej niż film. Coś co pokaże, że Łukasz Barczyk to drugi Martin Scorsese.

– Wiem! “FILMOWE ARCYDZIEŁO”.

– Kurwa, Mariusz jak chcesz to potrafisz. Meczing jest idealny.

– Brakuje jeszcze ostatniego sznytu, potrzebujemy czegoś co chwyci za serce, czegoś wyłamującego się schematom, czegoś czego na polskich plakatach filmowych jeszcze nie było. Czegoś z jajem. Może “porywająca historia”?

– A może “HISTORIA, KTÓRA PRZEKRACZA GRANICE WYOBRAŹNI”?

– Dobra robota, to jest nasz grin łik.

hiszpanka

Tak musiał wyglądać proces wymyślania sloganów, które znalazły się na plakacie najnowszej polskiej szmiry z dotacji. Hiszpanka, bo o niej mowa, jeszcze przed kinową premierą została okraszona wszystkimi najbardziej pompatycznymi epitetami. Pomijam fakt, że plakat wygląda jak naprędce posklejany kolaż, nad którym darmowy stażysta darł sobie włosy z głowy przez najdłuższe 49 sekund swojego życia. Dopiero to, co zostało tam dopisane przez zmyślnych marketingowców przekracza granice wyobraźni i absurdu zarazem. Jeśli w tym szaleństwie jest metoda i ludzie przechodzący obok takiego plakatu biorą za pewnik to, co Mariusz z kolegą napisali na plakacie promującym Hiszpankę, to najwyższy czas uciekać na antypody.

Z czystej życzliwości pomijam polskie plakaty filmowe, których motywem przewodnim są ludzie stojący na białym tle. Ten chłam i tak nie zasługuje na lepszą promocję. Boli mnie to, że osoby odpowiedzialne za plakatowy tagline nie są w stanie wymyślić czegoś jakkolwiek powiązanego z filmem, tylko rzucają odpowiednio butnymi i nadętymi sloganami, które – jak się później okazuje – nijak mają się do rzeczywistej wartości filmu. Byłbym więcej niż rad, gdyby następny plakat jakiegoś totalnego gówna z dotacji nie miał sloganów wymyślonych na kiblu.