Marketing w rapie, czyli jak poparzyć się Red Bullem.
Konserwatywna część rapowej publiki była więcej niż zachwycona informacją, że W.E.N.A. wyda EP na bitach Quiza. Fanom marzył się powrót do zadziornego, agresywnego stylu warszawskiego rapera z nielegalnych wydawnictw. Pozytywne nastroje podsycały bardzo dobre, klimatyczne single na samplowanych bitach, w których trup ściele się gęsto po uderzeniach z wersów Weny. Według sporej części słuchaczy rapu czar prysł wczoraj, gdy okazało się, że raper podpisał kontrakt z Red Bull Mobile, na mocy którego album można w pełni legalnie ściągnąć przedpremierowo po podaniu kodów z czterech opakowań energetyka lub po „wciągnięciu” znajomego do gry (firmie chodziło o powiększenie listy mailingowej). Moje pierwsze wrażenie było jak najbardziej pozytywne. Akcja promocyjna globalnej marki umożliwia pobranie świetnie zapowiadającego się wydawnictwa legalnie i – jakby było tego mało – w pełni za darmo.
Łyżką dziegciu w marketingowej beczce miodu okazał się być odbiór niektórych słuchaczy. Okazało się, że wena się sprzedał, mogliśmy się dowiedzieć że jebany poleciał na hajs żeby mieć na swoje ciuszki i że istnieje sporo osób, które miały kupić płytę ale teraz to prędzej wyrzuci hajs na ulicy. Serio – są ludzie, którzy udostępnienie płyty przed sklepową premierą za darmo nazywają „sprzedaniem się”. To jest właśnie sytuacja, w której granice absurdu zostają przekroczone.
Takie akcje promocyjne, to najlepsze na co może zdecydować się pierwszoligowy raper. W.E.N.A. zrobił dobry krok dystrybuując album w ten sposób, a Red Bull Mobile bez wątpienia skorzysta na czerpaniu z polskiego rapu. Zdobycie albumu nie jest skomplikowane, będzie go można kupić też tradycyjnie, a same kawałki są mega sztosami. Kreatywna akcja marketingowa nie będzie jedynym powodem, dla którego zapamiętam Monochromy EP. W szczególności polecam kawałek z gościnnym udziałem Kubana i Tedego.
W.E.N.A. nie jest jedynym polskim raperem, który współpracuje z globalnymi markami. Pezet musiał borykać się z przelotną infamią po opublikowaniu utworu (i klipu do niego) pod tytułem „Nie muszę wracać”, który zrealizował wspólnie z firmą Reebok. Mimo że to był tylko jeden luźny track, to konserwatywne rapowe środowisko nie mogło się pogodzić z taką formą. Pocieszające jest oczywiście to, że wspomniani malkontenci to zaledwie ułamek słuchaczy rapu, którzy na ogół po prostu cieszą się z nowych produkcji swojego ulubionego artysty. Sam Pezet nigdy nie stronił od podobnych sposobów na szybki zarobek. Warto wspomnieć chociażby akcje promocyjną usługi SkyDrive od Microsoftu czy kawałek „Ostatni Track” promujący trasę koncertową sygnowaną właśnie marką Red Bull. Wcześniej z operatorem Red Bull Mobile sporo wspólnego miał Tede za sprawą dwóch sezonów 50 stanów świadomości, czyli serii filmów, w których raper relacjonował swoją wycieczkę do USA.
Zainteresowanie globalnych marek polskim hip-hopem jest więcej niż potrzebne. Reklamodawcy powinni szukać dobrej prasy wśród słuchaczy rapu, a sami raperzy nie powinni odmawiać udziału w takich kampaniach zasłaniając się czymś w rodzaju, ukutego przed laty, kodeksu prawilności. Dlaczego bloger, youtuber, aktor czy sportowiec może wziąć udział w akcji promocyjnej, a raper już nie? Powodów należy szukać w rapowym betonie, który jeszcze 15 lat temu nie pozwalał rapować o hajsie. Pocieszające jest to, że jest jakiś progres – teraz zabraniają go tylko zarabiać w bardziej kreatywny sposób. Dobrze, że przynajmniej sprzedawanie tony wątpliwej jakości ciuchów jest w porządku.